» Blog » SPELUNA vol.1 historyjka
17-02-2010 19:31

SPELUNA vol.1 historyjka

W działach: Puszka Pandory, RPG, WARHAMMER | Odsłony: 8

Speluna w fantasy 

 

 

      Opowiem wam dziś o najgorszej, najpodlejszej spelunie do jakiej zawitałem w swoim długim życiu poszukiwacza przygód i łatwych pieniędzy. Miejsce to miało nawet własny szyld – prymitywną kukłę z pakuł i szmat, niepodobną do niczego, a najmniej do elfa, co może dziwić, biorąc pod uwagę, że miejscowi nazywali ów szynk „Pod Wypchanym Elfem”. Rozpadający się, drewniany, pozbawiony podmurówki budynek pochylał się nad rynsztokiem jak pijany gotowy rzygnąć treścią żołądka i rzeczywiście, co jakiś czas, przez drzwi zasłonięte jedynie kawałkiem skóry, wypadały na ulicę groteskowe sylwetki, jakby wyplute ze środka. Niektóre z nich załatwiały potrzeby pod ścianą, inne padały w błocko by po chwili podjąć próbę pełzania z przypadkowym kierunku, inne próbowały dostać się z powrotem do knajpy złorzecząc straszliwie, albo, zrezygnowane, zataczały się wzdłuż ścian bełkocząc coś niezrozumiale.

 

Przekroczyłem próg i wdepnąłem w jakieś śliskie paskudztwo leżące na brudnym, mokrym i nierównym klepisku podłogi. Potworny odór panujący w mrocznym, dusznym pomieszczeniu niemal mnie zemdlił . Mam odporny nos i zwykle typowa dla szynków kwaśna mieszanina potu, piwa, łojowych świec, dymu i moczu nie robi na mnie żadnego wrażenia, ale tutaj smród był niezwykle spotęgowany, dławiący. Z powały kapało, zacieki i grzyb dekorowały wszystkie rogi. Wnętrze stanowiło tylko jedno pomieszczenie, wypełnione klocami pniaków zamiast zydli i matami z sitowia zamiast ław. Większość z kilkunastu obecnych stała. Stoły były tylko trzy o blatach pokrytych lśniącym tłuszczem stopionych świec. Kilka knotów wetkniętych w warstwę łoju dzielnie się paliło oświetlając pochylone ku sobie, zarośnięte, pryszczate, pokryte bliznami i dziobami po ospie twarze.

 

Kiedy wszedłem zapadła martwa cisza, która po chwili zrobiła się jeszcze głębsza. Gapili się na mnie wymownie, dając szansę na ucieczkę. Nie skorzystałem. Wiecie, tak się składa, że jestem twardzielem...

 

     Pod koślawą ścianą, upstrzoną plamami moczu, piwa, rzygowin i krwi snuły się ospale trzy mocno zużyte, niewyspane, a może odurzone czymś, dziwki. Nie przejawiały żadnej chęci nagabywania klientów, więc pomyślałem, że obowiązuje tu samoobsługa, w dodatku dokonywana zapewne na miejscu, bo brakło zaplecza czy piętra, a na zewnątrz było zimno i mokro.

Rzeczywiście, do jednej z ladacznic zaczął dobierać się po chwili rozchełstany łysy mężczyzna nic nie robiąc sobie z faktu, że dziewka usypiała właśnie na krzywym, chyboczącym się stole. Reszta typów wciąż się na mnie gapiła. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie rozpruć któregoś od krocza po krtań – tak dla przykładu, ale stwierdziłem, że była by to oznaka strachu. Niegodne twardziela.

 

         Nie uwierzycie, ale w tej norze był szynkwas, a przynajmniej coś go udającego. Deska jednym końcem wciśnięta była w małe okno, drugi opierał się na masywnej beczce pamiętającej pewnie lepsze czasy tego lokalu. Na lepiącym, porysowanym sprośnymi rysunkami blacie pasły się wielkie, włochate muchy, zapewne zbyt pijane, by latać. Za kontuarem brakło półek i naczyń. W zamian, uwiązany do jednej z belek stropu zwisał stryczek. Widziałem po knajpach dziwniejsze rzeczy (włączając w to żywego kota obdartego ze skóry czy całkiem gołego karczmarza serwującego dania) więc spokojnie podszedłem do brudnej dechy i rozejrzałem się za szynkarzem.

W jednym z kątów baru dziwnie pochylony mężczyzna próbował, za pomocą drewnianej konwi, utopić w niewielkiej beczce szczura. Zwierzę wywinęło się jednak śmierci i zeskoczyło na klepisko. Jego prześladowca wyprostował się i zamierzał zmiażdżyć gryzonia nogą, równie bezskutecznie. Zrezygnowany zaklął szpetnie. Był chudym garbusem o krzywym nochalu, w poplamionym, wystrzępionym i dziurawym kaftanie. O łatach i fartuchu na pewno nigdy nie słyszał.

Zastukałem w blat i wreszcie raczył mnie zauważyć. Jednocześnie bańka ciszy za moimi plecami pękła. Ludzie znów zaczęli mruczeć do siebie.

- Czego chce? – usłyszałem od szynkarza. Wzruszyłem ramionami.

- Zwiedzam miasto – odpowiedziałem lekko chrypiąc. Tak mówią twardziele.

- Pije? – Skinąłem twierdząco głową i wskazałem na pętlę ze sznura. - Co to?

- To? A, to dla mnie… - garbus zafrasował się – Tylko nie mam odwagi. Stara mnie rzuciła, długi mam, bóle w piersi. Jestem skończony - Nagle spojrzał na mnie z nadzieją – Obcy jesteś. Widać, że bywały. Może kupisz tą knajpę, hę? Tanio sprzedam!

Odmówiłem grzecznie i zapytałem o dostępne trunki. Zaproponował mi piwo z małej beczki (tej od szczura), piwo z dużej beczki (spod lady) albo kwas z garnca (nie pokazał). Podał cenę za chędożenie panienek. Bardzo atrakcyjną cenę, wprost proporcjonalną do zsumowanej atrakcyjności wszystkich trzech dziwek. Wziąłem dużą. Beczkę. Za kobiety podziękowałem. Nie zdziwił się.

Kielichów czy kubków nie było żadnych. Większość obecnych piła z własnych naczyń, nakryć głowy, tudzież wprost z konwi. Ja wyciągnąłem swój wierny, wydrążony, bawoli róg. Szynkarz napełnił go hojnie, po brzegi. Spróbowałem. Nazwanie tego trunku szczynami to zbytek łaski. Ciecz ta w niczym nie przypominała piwa poza tym, że była płynna. Takiego ohydztwa nigdy wcześniej i nigdy potem nie miałem w ustach, nawet podczas tortur inkwizycji. Jestem twardzielem, więc wypiłem do dna i nie porzygałem się. Zaciskanie palców na krawędzi szynku bardzo w tym pomogło...

 

       Zrobiło się nudno. Co prawda kilku typów szeptało zerkając wciąż na mnie, w ich mniemaniu samotny i łatwy kąsek, ale reszta się uspokoiła. Wrócili do interesów. Patrząc na nich zrozumiałem, że nikt nie przychodził tu pić. Było to po prostu wygodne miejsce dobijania targów, wymiany informacji, sprzedawania łupów, planowania przestępstw. Nędzna melina podrzędnych łotrów: rzezimieszków, naciągaczy, żebraków, paserów, może hien cmentarnych - ich miejsce spotkań, równie podłe jak oni sami. Stałem przy ladzie i filozofowałem, zaś szynkarz cały czas gadał, zwierzał się.

Dowiedziałem się wszystkiego o jego żonie, o tym jak uciekła z całym dorobkiem ich życia. Dowiedziałem się jak jego synowie marnie zginęli – jeden powieszony, drugi zadźgany przez konkurencyjną szajkę. Garbus wyznał mi, że planował rozbudować knajpę, zainwestować, wykopać piwniczkę, ale skończyło się na podmokłym dole, w którym niektórzy jego znajomi przechowywali łupy. Czasami były to ciała…

Szynkarz smarkał i opowiadał. Usłyszałem wiele o jego nędznym losie i kłopotliwych klientach. Dowiedziałem się, jak pewnego razu, w złotym okresie prosperowania knajpy, lokal był przez kilka dni okupowany przez jednego człeka, wojownika z północy, który nie władał naszą mową i zapewne był opętany przez demona. Demolował wnętrze w atakach strasznej furii jednocześnie nikogo nie wpuszczając do środka. Poddał się dopiero, kiedy skończyły się zapasy piwa.

Innym razem w szynku zadomowił się nałogowy, szalony hazardzista. Człek ów zakładał się o wszystko, ze wszystkimi. Co prawda zwykle były to małe sumy, ale cóż z tego – w ciągu dwóch dni stracił cały majątek i odzież, poza bielizną. Na końcu pozostało mu tylko jedno – jego życie. Stracił je trzeciego dnia po południu…

 

       Na pewno usłyszał bym jeszcze kilka takich łzawych historii, ale do knajpy wpadło kilku drabów, co sprowokowało szynkarza do panicznej ucieczki. Nikt się tym nie przejął, więc i ja pozostałem niewzruszony. Wkrótce wyszedłem na zewnątrz. Kilku szepczących obwiesiów ruszyło w ślad za mną. Chcieli mnie pewnie dopaść kilkanaście kroków od „Wypchanego Elfa”, na tyle daleko, żeby nie musieć dzielić się łupami z resztą klienteli szynku.

Cóż, musieli zmienić zamiar. Z naprzeciwka nadchodzili już bowiem moi kompani, wierni towarzysze przygód.

 

Wiecie, prawdziwi twardziele, jak ja.

Komentarze


~wesyr

Użytkownik niezarejestrowany
    rewelacja
Ocena:
0
Coś pięknego. Językowo wymiotłeś, panie. Pomysł w miarę oklepany, ale sos słów, którym go doprawiłeś jest miodny.

Gratuluję.
23-03-2010 01:04

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.